poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Lay (Exo) `part 3 (ost.)

[w poprzednim rozdziale]
"Nucąc pod nosem przez kolejne piętnaście minut, szłam bez zastanawiania się dlaczego Yixing chciałby spotkać się w tak dziwnym miejscu. Przez myśl przeszło mi kilka czarnych scenariuszy. Gdy tylko poczułam nieswoje uczucie bycia obserwowanym, stanęłam na moment. Zdejmując słuchawkę usłyszałam cichy szmer silnika samochodowego. Próbując się odwrócić, ktoś, kto w tej chwili podszedł do mnie z tyłu, szybkim ruchem przewrócił mnie na ziemię i przykładając wilgotną szmatkę do twarzy, usiadł na mnie okrakiem. Jego zasłonięta twarz wywołała u mnie panikę. Szarpnęłam się kilka razy, a łzy same spływały po moich policzkach. Nerwowe wdechy sprawiły, że substancja z wilgotnego materiału bardzo szybko zadziałała. Ostatnimi siłami podciągnęłam rękę, chwytając za maskę mojego oprawcy i ciągnąc z całej siły w dół, pozbawiając go anonimowości. Oczy odmówiły mi posłuszeństwa, mącąc obraz, ramiona opadły z bezsilności, a mój organizm po prostu się poddał."
* * *
*Yixing*
Błądząc po korytarzach agencji zastanawiałem się co dalej robić. Ostatnio, po dostarczonym liście od Big Bossa, w starej kamienicy znalazłem trzy trupy. Dwie dziewczyny, około dwudziestki, jedna brunetka, druga rudawa oraz chłopaka około dwudziestego szóstego roku życia. Po dokładnej analizie okazało się, że byli działaczami tajnej Służby Podziemnej Czyścicieli "Sztos". Kręcą się w te i we wte poszedłem w końcu do biura i padłem na krzesło, które pomimo mojego małego ciężaru ciała, zaskrzypiało. Kierując wzrok na tablicę z ogromną mapą, wpatrzyłem się w zdjęcia ofiar. Moje poczucie winy wzrastało z każdym dniem, w którym Big Boss i jego "dzieci" chodziły po tej ziemi. Krzyk kolegi z biura obok zwrócił w końcu moją uwagę.
- Yixing ! - krzyknął po raz kolejny, biegnąc już w moją stronę. - Big Boss przesyła jakąś wiadomość. - wręczył mi wydrukowany wcześniej fax. Kilka krótkich linijek tekstu i niewyraźne zdjęcie spowodowały, że chwyciłem pistolet, zebrałem kilku moich ludzi i już jechałem do wyznaczonego miejsca.

*Samantha*
Wracająca świadomość, pozwoliła mi w końcu na odnalezienie się w sytuacji. Gdy tylko zaczerpnęłam powietrza poczułam nieprzyjemny zapach wilgoci i pobliskich kanałów. Słysząc cichy, przerywany odgłos w pobliżu, delikatnie otworzyłam oczy. Słabo oświetlony pokój, pomalowany na ciemną zieleń z kilkoma krzesłami pod ścianą i metalowym biurkiem, wyglądał obskurnie. Szarpnęłam dłońmi, orientując się, że jestem przywiązana do krzesła, na którym siedzę. Nieprzerwany dźwięk pikania drażnił mi uszy. Obracając głowę w stronę dochodzącego dźwięku, oniemiałam. Szara puszeczka, przypięta szczelnie do ładunków wybuchowych, na wcześniej założonej mi kamizelce. Czułam jak moje serce zwalnia, a ja kolejny raz popadam w panikę.
- Widzę, że już się obudziłaś Samy. - męski i wyraźny głos przy moim uchu sprawił, że zastygłam. Jego dłoń z szybkością i łatwością owinęła się w około moje szyi, lekko się zaciskając. - Piękną masz buźkę.
Jego opadająca ręka spoczęła na pistolecie, który od razu wylądował na biurku, powodując charakterystyczny hałas w pomieszczeniu. Oparłszy się o blat skierował wzrok w moją stronę. Jego twarz nadal była zasłonięta.
- Jestem Big Boss. - powiedział i głęboko westchnął.
- Czego ode mnie chcesz ? - spytałam zła. Mężczyzna zmarszczył brwi, po czym wziął pistolet do ręki.
- To ja tu zadaję pytania. - stwierdził, przystawiając mi lufę do skroni.
- Nigdy nie uda Ci się mnie zabić. - powiedziałam po koreańsku. Facet prychnął i otwartą dłonią, uderzył mnie w twarz.
- Jeśli nie chcesz zginąć, mów do mnie po angielsku. - zażądał. -  Słuchaj Samy, jako iż Yixingowi zależy na twojej osobie, a ja chcę zemścić się za to, że wsadził do więzienia mojego brata, posłużysz mi jako przynęta. - przerwał - W tej chwili powinien już tutaj być. - wsadził pistolet do kabury i podchodząc do mnie za plecami, uwolnił mi ręce, po czym spiął je kajdankami. Pociągając mnie za rękaw koszulki, wypchnął mnie przez drzwi i zaczął prowadzić wzdłuż długiego korytarza. Miałam tylko nadzieję, że Yixing da sobie radę.

*Yixing*
Idąc wzdłuż korytarza, ustałem przed żywym murem, z którego w pewnej chwili wyłonił się Big Boss.
- Witaj Yixing. - powiedział. Jego szeroki uśmiech zdenerwował mnie jeszcze bardziej.
- Gdzie ona jest ? - spytałem kierując naładowaną broń w jego stronę. Mężczyzna zaśmiał się.
- Wolf. - powiedział i kiwnął palcem. Z tłumu wyłoniła się dziewczyna i zamaskowany facet. Gdy tylko nasze oczy zetknęły się, ścisnąłem mocniej pistolet. Mój organizm szalał, a ochota zabicia tego skurwiela coraz bardziej mi się podobała.
- Przecież to o mnie Ci chodzi. - powiedziałem - Weź mnie, wypuść dziewczynę. - w jej oczach pojawiły się łzy.
- Mój drogi, zginiecie oboje. - powiedział. Dopiero teraz zauważyłem detonator, który swobodnie spoczywał na barku Samanthy.
- Sam, nie ruszaj się. Trzymaj bark najsztywniej jak potrafisz. - powiedziałem po koreańsku. Sam nieznacznie kiwnęła głową. Kierując broń w dziewczynę, wycelowałem i po chwili wahania nacisnąłem za spust. Słysząc upadający na ziemię detonator, kolejne strzały dały mi do zrozumienia, że zaraz wszystko się skończy. Sam, która po chwili wpadła mi w ramiona, pociągnęła mnie za sobą i upadła na ziemię. Zasłaniając ją swoim ciałem, przycisnąłem ją mocniej do zimnej podłogi. Minęło dosłownie kilka minut, po czym strzały ustały, a w powietrzu zawisł mdły zapach krwi. Odsłoniłem dziewczynę, po czym oby dwoje wstaliśmy i wyszliśmy w milczeniu z budynku. Za drzwiami czekał oddział specjalny. Dając im znak, wszyscy ruszyli do środka. Stając przy samochodzie, zdjąłem Sam kamizelkę i kładąc ją obok wozu saperskiego, wsadziłem dziewczynę do radiowozu. Po kilku minutach podjechałem pod jej dom i odprowadzając ją do drzwi, ustaliśmy w ciszy na schodach.
- Dziękuję. - powiedziała, mocno mnie przytulając. Moje ramiona owinęły się wokół niej, a serce zaczęło bić dużo szybciej. - Nigdy nie zapomnę tego co dla mnie zrobiłeś. - powiedziała, a ja poczułem na szyi kilka spadających łez z jej policzków. Dziewczyna oderwała się ode mnie i lekko uśmiechnęła. - Jeszcze raz dziękuję. - powiedziała cicho po czym weszła do domu. Odwróciłem się na pięcie i wracając do samochodu, pojechałem pod komendę. Przesiadając się do mojego prywatnego auta, pojechałem do domu, wziąłem szybką kąpiel i w końcu usiadłem przed telewizorem. Myśl, że Big Boss w końcu nie żyje napełniła mnie chęcią do życia.

*kilka dni później*
Siedząc na werandzie, spoglądałem na wschodzące słońce. Upijając łyk letniej herbaty, odstawiłem ją na stolik po czym wpatrzyłem się w horyzont. Przez kilka ostatnich dni męczyły mnie myśli o Sam, o tym co przeżyła. Przypominając sobie, jak bardzo bałem się o jej życie, przeszedł mnie dreszcz. Odkąd ją poznałem i uratowałem jej życie, stała się jedną z najważniejszych osób. Pomimo biegnącego czasu, nadal nie mogłem przestać o niej myśleć. Podniosłem się z miejsca, po czym wszedłem do domu i przeliczając pieniądze w portfelu, wyszedłem z domu. Wędrując do najbliższego sklepu jubilerskiego miałem tylko nadzieję, że wszystko się uda. Teraz albo nigdy. - pomyślałem, wchodząc do sklepu.

*Samantha*
Słysząc dzwonek do drzwi, zbiegłam na dół i otworzyłam je z gracją.
- Witaj Samy. - powiedział Yixing wręczając mi bukiet przepięknych tulipanów.
- Witaj Lay. - odpowiedziałam chłopakowi z uśmiechem, po czym założyłam buty i wyszłam z domu. Chłopak szedł przed siebie, co jakiś odwracając się w moją stronę i ponaglając, mówił, żebym przyśpieszyła. Chwila milczenia z każdym krokiem, ciążyła mi jak stu kilogramowy wór na plecach. Przechodząc w końcu na drugą stronę, minęliśmy kilka domów i wkroczyliśmy w niewielki park. Mała kapliczka w samym środku zwróciła moją największą uwagę. Gdy tylko weszliśmy do środka, chłopak od razu poszedł pod ołtarz. Niepewnym krokiem ruszyłam za nim, po czym stając obok niego cicho westchnęłam.
- Muszę Ci coś powiedzieć. - przyznał chłopak po chwili. Spojrzałam na niego w oczekiwaniu. Yixing odwrócił się w moją stronę i sięgając do kieszeni, ukląkł na jedno kolano. Gdy tylko przed moimi oczyma ukazało się czerwone pudełko, zamarłam. Yixing trzęsącą się dłonią, otworzył pudełeczko. Delikatny pierścionek lśnił w pudełeczku, a Yixing wpatrywał się we mnie z nadzieją w oczach. - Wyjdziesz za mnie ?
Kiwnęłam głową twierdząco i rzucając się na szyję chłopakowi, rozpłakałam się. Yixing wyjął pierścionek z pudełka, wkładając go delikatnie na mój palec. Jego brązowe oczy, spojrzały w moje z radością iskrzącą się w środku. Przybliżył się do mnie, po czym złożył na moich ustach soczysty pocałunek. Odsuwając się na chwilę, złapał mnie za dłonie, po czym wyszeptał kilka słów:

- I że cię nie opuszczę, aż do śmierci.

* * *
Liczba słów w poście wynosi: 1203
Liczba liter w poście wynosi: 7694
Widzisz błąd? Zgłoś go w komentarzu.

sobota, 23 kwietnia 2016

Lay (Exo) `part 2

[w poprzednim rozdziale]
"- Samantha. - powiedziałam, wyciągając rękę w jego stronę.
- Lay Yixing. - odpowiedział."
* * *
Szereg białych jak śnieg zębów, uformował się w uśmiech.
- Na pewno nic Ci nie jest ? - spytał ponownie
- Wszystko dobrze. - odparłam, wbijając wzrok w czerwone szpilki.
- Dasz się odprowadzić do domu ? - spytał odważnie chłopak. Poczułam lekki dreszcz wędrujący od górnej części kręgosłupa. Pokiwałam twierdząco głową i ruszyłam w stronę obrzeży miasta. Kilka minut cichego spaceru, przerodziło się w półgodzinne milczenie.
- Nie chcę być natarczywy, ale czy to nie Ciebie widziałem ostatnio w parku ? - głos chłopaka załamał się.
- Tak. - odpowiedziałam, speszona jego otwartością.
- Szkicowałaś prawda ? - spytał
- Lubię szkicować reakcje ludzi i same pojedyncze osoby. - przyznałam. Chłopak wyglądał na zadowolonego. Stanęłam więc, nie chcą iść dalej. - Mieszkam tuż obok, może pójdziesz już do domu. Pewnie wszyscy będą się o Ciebie martwić.
- Spokojnie. - powiedział szybko. - Odprowadzę cię pod same drzwi. Nie chcę żeby znów coś Ci się stało.
Jego cudowny uśmiech, brązowe oczy i męski, dźwięczny głos. Nigdy nie czułam się tak jak teraz, miałam wrażenie, że to tylko głupi sen, a ja obudzę się zaraz przez budzik lub moją wstrętną macochę. Szliśmy dalej, pogrążając się w coraz ciekawszej rozmowie. Stając przed drzwiami mojego domu o godzinie czwartej dwadzieścia pięć nad ranem, wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę czekając.
- Może wejdziesz do środka ? - spytałam w końcu. Chłopak zawahał się i spojrzał na ekran telefonu. Jego źrenica zwiększyła się, a on spojrzał na mnie zmartwiony.
- Wejdźmy proszę do środka. - ponaglił mnie. Otworzyłam drzwi, a chłopak dosłownie wpychając mnie do środka, zamknął je od razu na klucz. Zmierzyłam go wzrokiem i chcąc zapytać co się stało, niespodziewanie złapał mnie za rękę. - Proszę, nie zadawaj pytań tylko spędź ze mną miły wieczór.
Kiwnęłam twierdząco głową, po czym idąc na górę, wprowadziłam go do mojego pokoju. Chłopak spoglądając na moje rysunki, zawieszone na ścianach, wyglądał na przejętego. Wyszłam z pokoju, zrobiłam herbatę, po czym wracając z powrotem do pokoju, zauważyłam, że chłopak nerwowo chowa telefon do kieszeni.
- Proszę. - podałam mu kubek z ciepłym napojem.
- Dziękuję. - odpowiedział z uśmiechem - Twoje prace są na prawdę zadziwiające. - odłożył kubek na stolik obok kanapy i wbił swój brązowy wzrok we mnie. - Jesteś na prawdę piękną i czuję, że miłą kobietą.
Rumieniec rozlewający się na mojej twarzy, był coraz bardziej widoczny.
- Yixing. - powiedziałam stanowczo - Ja nie umiem tak szybko się aklimatyzować.
- Dobrze, przepraszam. - powiedział, po chwili się uśmiechając - Chyba już pójdę. Robi się coraz widniej, a ja muszę jeszcze chwilę wypocząć
- Pewnie, nie ma sprawy. - przyznałam, wędrując z nim na dół. - Dobranoc. - powiedziałam na pożegnanie.
- Dobranoc Samy.
Wracając do góry byłam pewna, że coś musiało się stać. Wyszedł stąd tak szybko. - pomyślałam. Sprzątnęłam kubki, umyłam je i biorąc szybki prysznic, po piętnastu minutach leżałam już w łóżku. Gdy tylko oparłam głowę na poduszce, zasnęłam.

*popołudnie*
Dzwoniący telefon nie dawał mi spokoju. Podniosłam słuchawkę, oczekując wyjaśnień z drugiej strony.
- Co ? - zapytałam, czując niezwykłą suchość w ustach i gardle.
- Ty jeszcze nie wstałaś ? - głos mojej macochy przypominał widelec, którym ktoś skrobie porcelanowy talerzyk.
- Wal się starucho. - powiedział zła i rozłączając się, wyłączyłam telefon. Otworzyłam oczy i spoglądając na zegarek domyśliłam się, że mój ulubiony serial właśnie się skończył. Odgarnęłam z siebie kołdrę, kierując się do szafy, wyjrzałam przez otwarte okno.
- Otwarte okno ? - spytałam cicho. Próbując wrócić myślami do wczorajszego wieczoru, pozbawiłam się ochoty wychodzenia gdziekolwiek. Ubierając czarne legginsy i dziewczęcą koszulkę, związałam włosy w kucyk, po czym zeszłam na dół. Spokój i cisza, która panowała w domu była muzyką dla moich uszu. Czując w powietrzu zbliżającą się awanturę, zjadłam niewiele i słysząc dzwonek skierowałam się w stronę drzwi.
- Stara pinda. - powiedziałam pod nosem i wcisnęłam klamkę, po czym pociągnęłam drzwi w swoją stronę. Moim oczom ukazał się tylko pusty podjazd. Wyjrzałam kawałek za drzwi, nie widząc tam żywej duszy. Moją uwagę jednak przykuła biała koperta zostawiona na wycieraczce. Podniosłam ją, zamknęłam drzwi i w drodze do kuchni, dokładnie ją obejrzałam. Kilka liter na spodzie tworzyło moje imię. Odginając zakładkę koperty, wyjęłam podłużna kartkę ze środka, poszukując treści. Spostrzegając w końcu kilka cyfr i nazwę ulicy podrapałam się po głowie. Przechodząc dalej, zobaczyłam słaby podpis "Lay". Dziwiąc się, spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie. Skoro miałam się z nim spotkać za godzinę, powinnam chyba już iść. - pomyślałam. Biorąc spory łyk zimnego soku, ubrałam trampki, po czym zamykając dom, ruszyłam w stronę wyznaczonego miejsca. Wychodząc z posesji, schowałam kopertę do kieszeni i wyjmując słuchawki, podłączyłam je do telefonu. Gdy tylko muzyka zabrzmiała, poczułam się dużo lepiej. Nucąc pod nosem przez kolejne piętnaście minut, szłam bez zastanawiania się dlaczego Yixing chciałby spotkać się w tak dziwnym miejscu. Przez myśl przeszło mi kilka czarnych scenariuszy. Gdy tylko poczułam nieswoje uczucie bycia obserwowanym, stanęłam na moment. Zdejmując słuchawkę usłyszałam cichy szmer silnika samochodowego. Próbując się odwrócić, ktoś, kto w tej chwili podszedł do mnie z tyłu, szybkim ruchem przewrócił mnie na ziemię i przykładając wilgotną szmatkę do twarzy, usiadł na mnie okrakiem. Jego zasłonięta twarz wywołała u mnie panikę. Szarpnęłam się kilka razy, a łzy same spływały po moich policzkach. Nerwowe wdechy sprawiły, że substancja z wilgotnego materiału bardzo szybko zadziałała. Ostatnimi siłami podciągnęłam rękę, chwytając za maskę mojego oprawcy i ciągnąc z całej siły w dół, pozbawiając go anonimowości. Oczy odmówiły mi posłuszeństwa, mącąc obraz, ramiona opadły z bezsilności, a mój organizm po prostu się poddał.
* * *
Liczba słów w poście wynosi: 918
Liczba liter w poście wynosi: 5903
Widzisz błąd? Zgłoś go w komentarzu.

Jin Goo `part 1

Główni bohaterowie: Jin Goo; Kaithlyn
Bohaterowie poboczni: Kai (Exo), Renny, Suro, Karo
Gatunek: kryminał; dramat
* * *
Wbiegając za ścianę, złapałam kilka szybkich oddechów i wkładając kartę w poduszkę stanika, wytężyłam słuch. Odgłos zbliżających się kroków, gwałtownie ustał. Słysząc kilka pojedynczych przekleństw, przyłożyłam oko do jednej z dziur, obserwując całą sytuację. Widząc tylko plecy jednego mężczyzny, wbiłam wzrok w wejście do pomieszczenia.
- Gdzie ona jest ? - zapytał, po czym opuścił rękę. Jego brązowo-beżowy mundur, czarne jak smoła buty i kask w odcieniu munduru, dopełniał karabin szybkostrzelny. Wyrywając mnie z oględzin, w pomieszczeniu znalazł się jeszcze jeden mężczyzna. Jego ubiór był dokładnie takie sam, a jego białe włosy wprawiły mnie w osłupienie.
- Ja wszystkiego nie pilnuję. - powiedział. Po jego czole nadal spływały krople potu, które po chwili nerwowo otarł.
- Macie ją dorwać ! - krzyknął pierwszy. Jego pięść z frustracją uderzyła o kilka pustych palet, opartych o ścianę, które przewróciły się na bok. Po chwili mężczyzna skierował się w stronę wyjścia, a jego cichnące kroki, pozwoliły mi na chwilę spokoju.
- Słyszysz mnie Kath ? - usłyszałam męski głos po drugiej stronie starannie schowanej słuchawki.
- Czemu to tak długo trwało ? - spytałam przyciszonym głosem
- Cholerne zagłuszacze. - odpowiedział chłopak.
- Wyprowadź mnie stąd. - nakazałam mu.
- Za ścianą na wprost znajdziesz długi korytarz na wschodnie skrzydło, na końcu czekają cię drzwi. - powiedział. - I jeszcze jedno.
- Tak ? - spytałam, słysząc cichy szmer w słuchawce.
- Nie daj się złapać. - ton drugiego z nich, brzmiał inaczej. Pokiwałam głową i z uśmiechem wybiegłam na korytarz prowadzący do wyjścia. Chwilę później zrzuciłam z siebie maskę, założyłam kask i wkręcając najwyższe obroty ruszyłam spod obozu.
Nie zwracając uwagi na czas, w jakim znalazłam się w bazie, weszłam do niej piętnaście po czwartej. Odkładając kask na stolik za wejściem, popchnęłam butem kolejne, metalowe drzwi od razu znajdując się w środku.
Wszystkie twarze współpracowników zwróciły się w moją stronę z wdzięcznym wyrazem. Wyjmując pistolet z tylnej kieszeni spodni, odłożyłam go na biurko.
- Dobrze, że jesteś. - powiedziała Suro, podchodząc do mnie z rozłożoną teczką.
Suro, lat 21
Specjalizacja: broń biała
- Żyjesz. - usłyszałam głos Kaia. - Misja wypełniona? - spytał. Sięgając ręką do stanika, wyjęłam z niego małą kartę SD, kierując z nią dłoń w jego stronę.
Kai, lat 23
Specjalizacja: dowodzenie
Zabierając ode mnie kartę wręczył ją Renniemu.
Renny, lat 27
Specjalizacja: komputery
- Dobra dziewczynka. - powiedział, po czym zniknął za hebanowymi drzwiami.
- Wracając do mnie. - swoją uwagę zwróciła na mnie Suro. Jej ostry wyraz twarzy wskazywał na jej niezadowolenie. - Nowa dostawa broni nie spełnia moich wymagań, które postawiłam temu handlarzowi. Odsyłam ją z powrotem i zamawiam nową. - powiedziała na wstępie, przewracając kilka kartek w teczce. - Dobrze, przechodząc do rzeczy. Dostaliśmy faks od federalnych z współrzędnymi kolejnej misji. I nie wiem czy Ci się to spodoba. - wręczyła mi kilka niechlujnie spiętych  kartek.
- Zaraz to obejrzę. - powiedziałam. Suro pośpiesznie kiwnęła głową odchodząc do swoich wcześniejszych zadań. Siadając na obracanym fotelu, wbiłam wzrok w kartkę, dogłębnie ją analizując. Doczytując kilka ostatnich zdań, ścisnęłam kartkę, ruszyłam z miejsca i weszłam wściekła do gabinetu Kaia. Trzaskając hebanowymi drzwiami, zwróciłam jego uwagę. Chłopak spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, żeby w końcu wypatrzeć trzymaną przez mnie kartkę.
- Widzę, że czytałaś współrzędne. - przyznał, wstając z fotela i kierując się w moją stronę.
- Co to do cholery ma być ? - spytałam. Chłopak stanął na przeciwko mnie, wydzierając mi kartkę z dłoni.
- Tak, to wygląda nieciekawie. - oświadczył. - Niestety nakazu federalnych nie da się obejść Kath.
- I tak po prostu pozwolisz mi wyjechać, zostawiając cały nasz zespół na nie wiadomo jak długi czas ? - zapytałam. Chłopak złapał moją rękę ściskając ją mocno, po czym przyciągnął do siebie moje ciało i objął mnie ramionami.
- Przepraszam Kathy. - powiedział cicho - Nic nie mogę zrobić. Proszę, nie utrudniaj mi wszystkiego. - delikatny pocałunek sprawił, że poczułam się lepiej. - Przygotuj się. - podszedł do biurka, wyciągnął coś z szuflady i skierował się w moją stronę. - Bilet na dziś wieczór. - wręczył mi kopertę i przyjacielsko poklepał po ramieniu. - Wszystko będzie dobrze, pamiętaj.
Wychodząc z biura pocałowałam go i zabierając broń z biurka, schowałam wszystko w duży karton, który wepchnęłam pod biurko. Jeszcze tu wrócę. - pomyślałam wychodząc z bazy.

*wieczór*
Siadając na wyznaczonym miejscu czułam, że nie poradzę sobie z misją, którą dostałam. Kradzieże, płatne zabójstwa dla państwa, to było to co robiłam najlepiej. Wyciągając kartkę przeczytałam ją jeszcze raz. "Kaithlyn Mose, dnia 01 kwietnia 2016 roku wezwana do Służby Ratowniczej Obrony państwa Korei Południowej, za czynny udział Służbie Wojskowej i liczne odznaczenia, ma się stawić dnia 25 kwietnia 2016 roku na wyspie Ganghwa z zespołem medycznym pod dowództwem kapitana Jong Ki.[...]"
Kładąc kartkę na kolanach spojrzałam przez okno. Dlaczego to właśnie mnie ściągają z tak daleka do odbycia służby medycznej ? Zadawałam sobie to pytanie odkąd przeczytałam kartkę. Dochodząc do wniosku, że zostanie mi to wszystko wyjaśnione, oparłam głowę o zagłówek fotela. Przymykając oczy modliłam się żeby to był tylko zły sen. Po chwili poczułam, że zasypiam, a moje ciało odpływa w stan błogości i lekkości.
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Liczba słów w poście wynosi: 867
Liczba liter w poście wynosi: 5567
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Widzisz błąd? Zgłoś go w komentarzu.

wtorek, 19 kwietnia 2016

Chanyeol (Exo) `part 1 (ost.)

Bohaterowie główni: Chanyeol (EXO); Mark (Got7); Melanie
Bohaterowie poboczni: V (BTS)
Gatunek: dramat; jedopart
* * *
Późny wieczór. Siedząc w pokoju, zajmowałam się sprawami, które ostatnimi czasy stały się moją codziennością. Ubrana w pidżamę, przełykałam właśnie makaron, gdy ekranik mojego telefonu rozbłysł, a dźwięk dzwonka zabrzmiał. Niechętnie spojrzałam na ekranik telefonu. Mark.
- Halo. - powiedziałam, odbierając.
- Powiedz, że masz dziś wolny wieczór, bo zwariuję, jeśli z kimś się nie zobaczę. - usłyszałam żywy, może nawet podniecony głos chłopaka.
- A co z V ? - zapytałam na odczepnego. Na prawdę nie miałam dziś ochoty nigdzie wychodzić.
- Poszedł z Yeolem na imprezę. - Mark zrobił pauzę, po czym dodał - Wiesz, dziś jest piątek.
Wpatrywałam się w pozostałość zupy w misce. Westchnęłam niezadowolona.
- No dobrze. - powiedziałam w końcu. Słysząc w końcu cichy pisk po drugiej stronie, dodałam. - Będę za 20 minut.
Chłopak rozłączył się w momencie. Na mojej twarzy zagościł lekki uśmiech, gdy tylko wyobraziłam sobie Marka, który biega po mieszkaniu, skacząc jak mała małpka. Odkładając miskę na parapet, zeszłam z łóżka i niepewnym krokiem podeszłam do wielkiego lustra, wiszącego przy szafie. Gdy tylko spojrzałam na swoje odbicie, poczułam torsje. Wychudzone ciało i policzki, sińce pod oczami, rozczochranie włosy. Jednym słowem, młoda, zapuszczona kobieta. Wspominając mój wygląd sprzed kilku miesięcy, w moich oczach zebrały się łzy. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz byłam u fryzjera, zrobiłam coś ze sobą, zadbałam o dietę. Moje chęci, z każdym dniem wybierały zły tor, za każdym razem sprowadzając mnie do stanu sprzed chwili. Od czasu gdy dotarło do mnie, że od lat podkochuję się w Chanyeolu, nie byłam w stanie jeść, normalnie funkcjonować, czy wypić szklanki wody. Myślałam, że z czasem o wszystkim zapomnę, ale z dnia na dzień było tylko gorzej.
[...]
Usiadałam na kanapie, w salonie Marka, czekając na chłopaka. Gdy tylko Mark pojawił się w pomieszczeniu, na jego twarzy zauważyłam poruszenie. Mark kilkukrotnie okrążył salon.
- Mark. - powiedziałam, gdy chłopak po raz kolejny odkręcił się na pięcie. - Mark ! - powtórzyłam trochę głośniej, zwracając tym jego uwagę. - Usiądź. - wskazałam głową na miejsce obok siebie. Gdy chłopak wygodnie usiadł, w pokoju nadal panowała głucha cisza. - O co chodzi ? - nie wytrzymałam.
- Melanie, ja nie wiem od czego tak na prawdę mam zacząć. - popatrzył na swoje dłonie.
- Może od początku ? - zawtórowałam mu, podkręcając głośność mojego głosu. Mark nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo denerwował mnie swoim milczeniem. Najwidoczniej przyjście tutaj było błędem. - pomyślałam.
- Chanyeol chyba jest gejem. - powiedział w końcu, wyrywając mnie z zamyślenia.
- Co ?
- Nie zauważyłaś tego ? - spytał, nie czekając na odpowiedź. - Odkąd pamiętam Chanyeol nie miał żadnej dziewczyny. Jego grono znajomych zawsze ograniczało się do chłopaków. Jego częste spotkania z V...uważasz, że nie jest to podejrzliwe ? - szybko łączył zdania, mówić praktycznie na jednym wydechu. - Dziś, przed przypadek, usłyszałem jego rozmowę przez telefon. Chanyeol zapierał się, że dziś jest dzień, w którym zdobędzie się na odwagę i powie ukochanej osobie, o tym co czuje. - przerwał na moment - A później z tego co pamiętam, umówił się z V. Malenie, no proszę cię. Wydaje mi się, że ich spotkanie nie skończy się na rozmowie. - w jego oczach zauważyłam obrzydzenie i satysfakcję, z połączenia tak wielu wątków w jedną, całą i prawdopodobną wersję.
- O czym Ty mówisz do cholery ? - tym razem to ja wstałam z kanapy i zaczynając krążyć, co jakiś czas spoglądałam na siedzącego chłopaka. Po chwili zastanowienia, przypuściłam, że to jednak może być prawda. - To ma sens Mark. To kurwa ma sens, rozumiesz ? - zaśmiałam się, załamując ręce i padając na fotel naprzeciwko.
- A wiesz co jest w tym wszystkim najlepsze ? - spytał Mark, kierując wzrok w moją stronę. - Taehyung od 4 lat skrycie kocha się w Chanyeolu. - nie dając rady, zaśmiałam się po czym rozgoryczenie ustąpiło miejsca gorącym łzą. - Ej, Melka, co się stało ? - spytał Mark, znajdując się przy mnie.
- Wszystko. - odpowiedziałam krótko. Jego ramiona zawinęły się, mocno mnie obejmując. Bijące od niego ciepło pozwoliło mi się rozluźnić. Mark w jednej chwili przyłożył swój gorący policzek, do mojego.
- Będzie dobrze. - wyszeptał, po czym złożył na moim czole delikatny pocałunek. Nasze oczy zetknęły się na kilka sekund, a na twarzy chłopaka zagościł uśmiech. Słysząc zbliżające się kroki, nasze głowy odwróciły się w stronę wejścia do salonu. Nagle w pomieszczeniu pojawił się Chanyeol. Jego szkliste oczy i niepewny krok, zdradziły, że jest kompletnie pijany. Nagle brunet odwrócił się i wybiegł z domu.

*kilka miesięcy później*
Od jakiegoś czasu nie miałam z nikim kontaktu. Moje znajomości skończyły się równie szybko co zaczęły, a ja odcinając się od wszystkich, spadałam na samo dno. Usunęłam wszelakie konta społecznościowe, zmieniłam numer telefonu, nie wychodziłam, z nikim się nie spotykałam. Przestałam istnieć i normalnie funkcjonować. Wszystko zaczęło się od jednego kieliszka późnym wieczorem. Wielokrotnie moje upojenie alkoholowe kończyło się w szpitalu lub nieprzytomnością we własnej łazience. Alkohol stał się moim największym problemem, a za razem najlepszym z przyjaciół. Mój wykończony organizm od 3 tygodni dostawał tylko tanią chińszczyznę. Chowając butelkę za łóżko, kolejny raz zamówiłam podwójny makaron, po czym zeszłam na dół, wkładając kolejną butelkę do lodówki i wykładając niedokończoną flaszkę na stół. Po około trzech kwadransach usłyszałam dzwonek do drzwi. Niechętnie ruszyłam się z miejsca, wzięłam pieniądze i otwierając drzwi, wyciągnęłam rękę z kasą w stronę dostawcy. Ciemne, dopasowane jeansy, płaszcz kończący się przy kolonach i obojętna twarz, przykryta brązową grzywką.
- O nie. - powiedziałam, wypuszczając pieniądze z dłoni.
- Melanie. - usłyszałam. - Melka, proszę, musimy porozmawiać. - próbując zatrzasnąć drzwi, chłopak pewnie stanął mi na drodze, cofając mnie w głąb mieszkania. W końcu zamknął drzwi i pewnym krokiem, zaczął zbliżać się do mojej osoby.
- Nie zbliżaj się. - zagroziłam. - Ja już wszystko sobie poukładałam. - chłopak stanął. - Nie chcę tego przechodzi po raz kolejny Chanyeol, rozumiesz ?
- Nie. - powiedział pewnie, wyciągając dłoń w moją stronę, powodując, że odsunęłam się jeszcze dalej. - Dlaczego nie dawałaś znaków życia ? Martwiłem się. - jego głos był spokojny i opanowany.
- Wyjdź stąd. - postanowiłam - Wyjdź i zostaw mnie raz na zawsze w spokoju ! - krzyknęłam. Widziałam jak jego usta drżą, a pewność siebie znika. Gdy tylko odwrócił się na pięcie, podszedł do drzwi bez słowa i wychodząc, trzasnął drzwiami. Podeszłam do stołu, otworzyłam butelkę i upijając sporego łyka, przeszłam do salonu. Siadając na podłodze wyciągnęłam piwo spod łóżka, po czym ściągnęłam z kanapy pudełko tabletek nasennych. Odkręciłam je, wysypałam na rękę cztery kapsułki i popijając je zwietrzałym piwem, oparłam głowę o kanapę. Po chwili opanowania, weszłam na górę, wzięłam kilka kartek papieru, długopis, kopertkę i z powrotem zeszłam na dół. Siadając na wcześniejszym miejscu wybazgrałam kilka słów. Gdy tylko moje ręce zaczęły drętwieć, uśmiechnęłam się. W końcu poczułam spokój.
[...]

*Chanyeol*
Po pogrzebie Melanie, długi czas nie mogłem się pozbierać. Gdy tylko spotkaliśmy się w jej domu, po tak długim milczeniu, chciałem jej w końcu powiedzieć o tym co czuję. Widząc jednak stan Melki, zrezygnowałem. Wychodząc z jej domu byłem wściekły, a następnego dnia stwierdziłem, że byłem cholernym tchórzem, a później jej już nie było.

Trzy dni po pogrzebie, jej rodzice wręczyli mi list. Kilka niewyraźnych liter tworzyło moje imię na spodzie koperty. Gdy tylko przeczytałem zawartość listu, wsiadłem w samochód i pędząc przed siebie miałem wrażenie, że zrujnowałem jej życie. Moja prędkość wzrastała, a mijane lampy przyśpieszały ze mną. Teraz wiem, że moje zachowanie było głupie.
Spoglądając na swoje porozbijane ciało i miejsce wypadku, wiedziałem, że to wszystko nie było potrzebne. Mimo tego ostatnie, zapisane słowa Melanie nadal odbijały się echem w mojej głowie.

'Kocham cię Chanyeol, ale miłość do Ciebie kiedyś mnie zabije.'

`author: ava
`edit: mae wu - admin
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Liczba słów w poście wynosi: 1292
Liczba liter w poście wynosi: 8214
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Widzisz błąd? Zgłoś go w komentarzu.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam, zacznijmy od tego, że staż zaczęła u nas AVA (podstronę, będzie można znaleźć w najbliższych dniach na blogu) ~ [ jej przyjęcie nie wyklucza oczywiście innych zgłoszeń i przyjęć na staż redaktorski]. Dzisiejsze fanfiction jest zamysłem i autorstwem naszej świeżynki z editem w moim wykonaniu. Mam nadzieję, że wszyscy przyjmą ją tutaj z ogromną radością.
Pozdrawiam, założycielka.

niedziela, 17 kwietnia 2016

Lay (Exo) `part 1

Główni bohaterowie: Lay (Exo); Samantha
Bohaterowie poboczni: Big Boss, Wolf
Gatunek: romans; kryminał
* * *
Trzasnęłam drzwiami frontowymi, wychodząc z domu wściekła. Wakacje gnały jak szalone, a ja nadal miałam problem z macochą. Gdy tylko przekroczyłam bramę posesji, skierowałam się w stronę parku. Zapowiadał się kolejny, upalny dzień. Kupiłam butelkę wody, po czym wróciłam na ścieżkę, w kierunku zacienionego miejsca. Torba swobodnie odbijała się od mojego uda, powodując charakterystyczny dźwięk stukotu. Wchodząc coraz głębiej parku, usiadłam pod drzewem i zaczerpnęłam świeżego powietrza. Chłodny powiew wiatru sprawił, że zamknęłam oczy, rozkoszując się chwilą. W momencie jednak otworzyłam je, wyjęłam szkicownik i skierowałam swój wzrok na ulicę. Wpatrując się w przestrzeń miejską, moim oczom ukazał się chłopak. Jego czarne włosy delikatnie powiewały na letnim wietrze, twarz była spokojna, a oczy wpatrywały się w jakiś punkt. Chłopak przeszedł na drugą stronę ulicy, po czym stanął na chodniku, tym razem kierując swój brązowy wzrok w moją stronę. Speszona schyliłam głowę, wbijając oczy w białą kartkę. Po chwili towarzysząca mi niepewność, zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Podniosłam głowę z nadzieją, że chłopak nadal będzie przede mną. Gdy tylko natknęłam się na drzewo, przy którym był wcześniej, ukazał mi się czysty horyzont. Z rozgoryczeniem maznęłam kilka poprzecznych kresek na kartce, po czym wstałam i jeszcze raz rozglądając się dookoła, postanowiłam wrócić do domu.
[...]
Siedząc na kanapie w pokoju, wyglądałam przez okno. Słońce chyliło się ku zachodowi, a moje samopoczucie tkwiło w martwym punkcie. Przed oczyma cały czas krążył mi obraz chłopaka z parku. Zamknęłam oczy, czekając na retrospekcję. Wysiliłam się, próbując przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Delikatna karnacja, złamana czarno-brązową grzywką, opadającą na czoło. Przenikliwe, brązowe, wpadające w czerń oczy i spokojny wyraz twarzy. Widoczny zarys mięśni brzucha, rysujących się na przylegającej do ciała, burgund-owej koszulce. Dobrze dopasowane, czarne jeansy z lekkim, znacznie widocznym wybrzuszeniem w okolicy krocza. Przypominając sobie wszystko związane z nieznajomym, poczułam falę ciepła, która powoli rozchodziła się po moim ciele, wywołując dreszcze. Otworzyłam oczy, pobiegłam do łazienki i opłukałam twarz wodą. Patrząc w lustro zauważyłam znikające już czerwone place na przeciwległych stronach policzków. W momencie zgasiłam światło, przebrałam się i położyłam do łóżka. Kładąc wygodnie głowę na poduszce, zmorzył mnie sen.

*następnego dnia*
Kończąc pierwszego drinka, pomalowałam rzęsy i delikatnie przeczesałam włosy. Burza brunatnych fal spłynęła po moich barkach. Wstałam od toaletki, po czym podeszłam do szafy i przejrzałam się kilkukrotnie w lustrze. Odkąd mieszkałam w Seulu, moje ciało przeszło niesamowitą metamorfozę. Masywne uda straciły kilka dobrych centymetrów, a dieta ujawniła w końcu głębokie wcięcie w mojej talii. Jednym ruchem odsunęłam drzwi od szafy. Pokój eksplodował milionem barw, ukazując to co najlepsze. Przebierając w najlepszych sukienka, doszłam do wniosku, że jednak dziś żadnej z nich nie ubiorę. Zamykając szafę, chwyciłam białą bluzkę z wyciętymi plecami, podarte jeansy i krwiste szpilki. Założyłam cały komplet ubrań, po czym włożyłam w kieszeń trochę banknotów, zapięłam zegarek na prawej ręce i zeszłam na dół. Chwyciłam za klamkę, słysząc pisk. Przenikliwy głos macochy rozbrzmiał w korytarzu.
- Gdzie się wybierasz ? - spytała podchodząc do mnie. Jej usta przypominały pośladki starego świniaka.
- Sama upolowałaś, czy zrobiła to twoja koleżanka? - wskazałam palcem na jej sukienkę w cętki. Jej twarz poczerwieniała.
- Jak Ty się do mnie odzywasz smarkulo ? - jej głos przypominał ryk jelenia. Zmierzyłam ją wzrokiem, po czym śmiejąc się, wyszłam z domu. Wstępując po drodze na kilka drinków, po godzinie 20 znalazłam się przy najlepszym klubie w tym mieście. Podchodząc do bramkarza pokazałam mu przepustkę, po czym przekroczyłam drzwi wejściowe. Głośna muzyka od razu uderzyła mi do głowy. Przeciskając się prze tłum ludzi, przeszłam do baru, zamawiając kolejnego dziś drinka. Gdy tylko otrzymałam zamówienie, odwróciłam się w stronę parkietu. Wyszukiwanie nowych twarzy klubu było ciężką, mało opłacalną pracą. Cieszyłam się, że tata wspiera mnie z całych sił finansowo jak i mentalnie, pomimo naszych rzadkich spotkać. Wodziłam kolejno wzrokiem po twarzach mężczyzn oraz kobiet. Kolejna fala ludzi weszła przed blaszane drzwi burząc moją koncepcję. Zamawiając kolejno pięć sztuk drinków, siedziałam przy barze, spławiając kolejnego amatora mocnych wrażeń. Płacąc za wszystkie zamówienia, wstałam z krzesełka barowego, po czym wyszłam z klubu. Gdy tylko przeszłam kilka kroków, zemdliło mnie. Usiadłam na chodniku i wciągając powietrze, uspokoiłam się, po czym kontynuowałam powrót do domu. Rozglądając się po ulicy, wyciągnęłam nogę z zamiarem przejścia na drugą stronę. Moja stopa wygięła się w łuk, a ja upadłam, rozbijając sobie łokieć. 
- Podaj mi rękę. - usłyszałam nagle. Podniosłam wzrok po czym z zaskoczeniem, podałam dłoń nieznajomemu. Gdy tylko ustałam na nogach, otrzepałam spodnie i stanęłam na przeciwko chłopaka. Jego brązowe, przechodzące w czerń oczy wpatrywały się we mnie, a grzywka delikatnie spadała na czoło. - Nic Ci nie jest ? - spytał. Pokiwałam twierdząco głową.
- Samantha. - powiedziałam, wyciągając rękę w jego stronę.
- Lay Yixing. - odpowiedział.
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Liczba słów w poście wynosi: 777
Liczba liter w poście wynosi: 5457
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Widzisz błąd? Zgłoś go w komentarzu.

środa, 13 kwietnia 2016

Kai (Exo) `chapter 4 (ost.)

[w poprzednim rozdziale]
*Kai*
"Usłyszałem kilkukrotny dzwonek do drzwi. Zdenerwowany zszedłem po schodach. Gdy dzwonek zadzwonił po raz kolejny szarpnąłem za klamkę, otwierając drzwi. Poczułem jak czas zwalania, a moje serce pęka na milion kawałków."
* * *
Postrzępione włosy Salari odbijały się na śniegu, a jej brudna i morka twarz wywołały u mnie odruch wymiotny. Mój wzrok powędrował w dół. Podarta koszulka przykrywała dolną linię bikini. Po chwili zrozumiałem, że jej najintymniejsza część jest odkryta. Złapałem ją za rękę, wciągając do środka. Wszystko potoczyło się tak szybko. Zakryłem ją swetrem z wieszaków, wziąłem na ręce, zaniosłem od łazienki,po czym napuściłem jej wody do wanny. Zostawiłem jej ręcznik, czystą pidżamę i wróciłem do pokoju. Słyszałem jak zamek od drzwi przekręca się z charakterystycznym kliknięciem. Usiadłem na łóżku wpatrując się w drzwi łazienki. Przez moje myśli przebiegło kilka zdarzeń.
- Jak mogłeś do tego dopuścić ? - spytałem się pod nosem. Siedziałem w ciszy nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku z łazienki. Mijały minuty, a Salari nadal tkwiła w łazience. Załamałem ręce i po godzinie podszedłem do drzwi. Moja dłoń zwinęła się w pięść, a kostki skierowały na zewnątrz. Podniosłem ją, z chęcią zapukania w drzwi, po czym moja dłoń opadła, bezwładnie zwisając przy tułowiu. Otworzę je i co ? - spytałem się - Zobaczę ją i nic nie powiem. Cofnąłem się od drzwi i wróciłem na łóżko. Zegarek wskazywał 5 nad ranem. Odkąd Salari weszła do łazienki minęły 4 godziny. Zamartwiając się kolejny raz spróbowałem wejść do łazienki. Ustałem przed drzwiami, kładąc na nich dłoń.
- Salari, wszystko dobrze ? - spytałem. Odpowiedziała mi głucha cisza. Przez myśl przeszło mi kilka posępnych scenariuszy. Przełknąłem ślinę. - Salari ? - po raz kolejny dziewczyna nie odpowiedziała. Złapałem za klamkę, naciskając ją z całej siły. No tak. - pomyślałem. - Salari. - powiedziałem podniesionym tonem - Otwórz te drzwi. - poprosiłem ją, czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Szarpnąłem za klamkę, spotykając opór. Cofnąłem się kawałek i z całej siły uderzyłem barkiem w drzwi, wpadając na kafelki w łazience. Podniosłem głowę, patrząc w stronę wanny. Podciągnąłem się, usiadłem obok wanny i spojrzałem na dziewczynę. Salari pustym wzrokiem wpatrywała się w poczerwieniałą wodę.
- Hej. - powiedziałem w końcu, łapiąc ją za rękę, która spoczywała na jej kolanie. Jej wzrok powędrował na mnie. Widząc jak bardzo cierpi zabrałem dłoń i wręczyłem jej ręcznik. - Proszę cię, połóż się.
Dziewczyna zabrała go z moich rąk i mocząc go w wodzie, owinęła się nim dookoła. Wyszła z wanny, wytarła się i przebrała. Utykając podeszła do mojego łóżka, stając nieruchomo przy jego końcu.
- Kai, ja nie chciałam cię krzywdzić, ale ta cała sytuacja z Sehunem, to nieporozumienie. Ja go nie kocham.
- Połóż się spać. - powiedziałem, biorąc ją za ramiona i kładąc do łóżka. Dziewczyna złapała mnie za nadgarstek, ściskając go z całej siły.
- Nie idź. - zatrzymała się. - Nie zostawiaj mnie Jongin.
Kiwnąłem twierdząco głową i gdy tylko Salari zasnęła zszedłem z łóżka i siadając na kanapie przy oknie, przez resztę czasu pilnowałem dziewczyny.
[...]
Obudził mnie trzask drzwi. Zerwałem się z kanapy i orientując się, że Salari nie ma w łóżku, wybiegłem na korytarz. Dziewczyna zbiegała po schodach. Ruszyłem za nią, zbiegając na dół. Salari przewracając się o własne nogi wpadła na szklany stolik. Brzdęk tłuczonego szkła i odgłos uderzającego ciała dziewczyny o podłogę, odbił się echem w mojej głowie. Podbiegłem do niej, próbując ocucić dziewczynę. Po chwili wykręciłem numer pogotowia i po godzinie siedziałem w poczekalni szpitala.
Stresując się wszedłem do gabinetu ordynatora.
- Pacjentka jest w strasznym stanie. - zaczął - Doszło do zakażenia i strasznego spenetrowania dróg rodnych w skutek gwałtu. Ponad to, pacjentka ma nowotwór.
Odwróciłem się na pięcie i wybiegłem z gabinetu, gnając prosto do sali, w której leżała Salari. Wchodząc przez jedne z drzwi, w końcu trafiłem do środka. Jej zabandażowana głowa od razu zwróciła moją uwagę. Podszedłam do łóżka i bez słowa złapałem ją za rękę. Jej spokojny wzrok był dla mnie podporą.
- Jestem idiotą. - powiedziałem - Przeze mnie jakiś zwyrodnialec pozwolił sobie...
- Będzie dobrze. - przerwała mi dziewczyna. - Dziś dostanę pierwszą chemię. Nie martw się. - zdobyła się na dziewczęcy uśmiech. Czułem, że nigdy nie wybaczę sobie tego, że wyrzuciłem ją za drzwi.
- Musisz wyzdrowieć. - przyznałem - Nadal cię kocham.
- Ja Ciebie też. - zabrała rękę i żegnając mnie uśmiechem, pojechała na badania.

*kilka dni później*
Parkując na parkingu szpitala uderzyłem w kierownicę. Po raz kolejny zapomniałem ubrań dla Salari. Od kilku dni czuła się coraz lepiej, więc lekarze zdecydowali, że może opuścić szpital. Wysiadłem więc ze samochodu i wszedłem do wielkiego hallu. Podchodząc do rejestracji, zapytałem osoby za drewnianym blatem o dziewczynę. Zdziwiona sekretarka odesłała mnie do gabinetu ordynatora, a zarazem lekarza prowadzącego. Błądząc po szpitalu w końcu znalazłem jego gabinet. Gdy tylko drzwi okazały się być zamknięte, zawróciłem i poszedłem do sali Salari. Dochodziła godzina 12 i czas na wypisy. Gdy tylko przekroczyłem drzwi sali, moim oczom ukazały się salowe sprzątające łóżko. Podszedłem do nich.
- Leżała tu taka dziewczyna, gdzie ona jest ?
Salowe popatrzyły po sobie.
- Proszę zgłosić się do ordynatora, my tutaj tylko sprzątamy. - odpowiedziała jedna z nich. Wyszedłem ze sali wściekły, wykręcając numer Salari. Odpowiedziała mi tylko poczta głosowa. Wróciłem więc na parking i zawzięcie zacząłem jej szukać. Jeżdżąc po całym mieście, zwołałem chłopaków do pomocy. Minęła 20, a my nadal nie znaleźliśmy Salari. Zrezygnowany wróciłem do domu. Wchodząc po schodach odezwał się mój telefon. Nazwa, która wyświetliła się na ekranie pchnęła mnie do odebrania połączenia. W pierwszej chwili usłyszałem płacz.
- Salari ? - spytałem niepewnie.
- Kai, znalazłem ją. - mówił niewyraźnie Chanyeol.
- Gdzie jesteście ? Wszystko z nią dobrze ? - zadawałem mnóstwo pytań na raz, na żadne nie otrzymując odpowiedzi.
- Ona nie żyje. - powiedział w końcu chłopak. Wypadający telefon rozbił się o betonowe schody, a ja opadłem bezwładnie na jeden ze schodków.

"Jedynym miejscem na ziemi gdzie ludzie nie mają problemów jest cmentarz. 
Bo śmierć to cisza i stan nieruchomości."



*tydzień później*
Wkładając rękę pod materac wyczułem coś innego niż deski łóżka. Złapałem rzecz ręką i wyciągnąłem ją spod spodu. Oglądając wyciągniętą kopertę, rozerwałem jeden brzeg, przechyliłem ją, a ze środka wypadło kilka zdjęć. Wziąłem je do ręki i dokładnie obejrzałem każde z nich. Uśmiechnąłem się przez łzy, które spływały po moich policzkach.
- Nigdy o Tobie nie zapomnę kochanie.



````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Liczba słów w poście wynosi: 1055
Liczba liter w poście wynosi: 6736
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Widzisz błąd? Zgłoś go w komentarzu.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Kai (Exo) `chapter 3

[w poprzednim rozdziale]
"Śnieg prószył coraz mocniej, a ja od kilku godzin chodziłam po mieście. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, a ja potrzebowałam miejsca do spania. Idąc w stronę biedniejszych części Seoulu, wypatrzyłam jaśniejszy punkt pod jednym z tutejszych mostów. Podchodząc bliżej, spostrzegłam, że źródłem światła był ogień. Zeszłam w dół, położyłam walizkę obok beczki i wyciągnęłam ręce w stronę ognia. Ciepło, które poczułam, sprawiło, że zadrżałam. Wyciągnęłam z walizki jedną z bluz i ubrałam ją pod kurtkę. Policzek nadal piekł, a niespodziewany ból kostki, zwalił mnie z nóg. Oparłam głowę o betonowy strop za mną i wypuściłam powietrze z płuc, przymykając oczy. Zmęczenie dało w końcu o sobie znać. Zatrzęsłam się z zimna i zsiniałymi rękoma zasłoniłam usta, powstrzymując ziewnięcie. Nagły szelest sprawił, że poderwałam się do góry. Wytężyłam wzrok. Po za okręgiem światło było "coś". Coś co wzbudziło moje obawy."
* * *
Wypuściłam kilka zimnych oddechów, zaciskając ręce w pięści.
- Kto tam jest ?! - krzyknęłam pytająco. Z cienia wyłonił się mężczyzna. Jego zmęczona twarz, długa broda i poczerwieniały nos wywołały u mnie poczucie winy. Mężczyzna bez słowa skierował się w moją stronę i stanął przy ogniu. Światło, które rozświetliło jego twarz, ujawniło więcej sekretów niż myślałam. Głębokie bruzdy i zapadnięte policzki od razu rzuciły mi się w oczy, a jego azjatyckie rysy zginęły pod maską starości. Miał około sześćdziesięciu lat, a jego siwe włosy wystawały spod grubej czapki. W pierwszej chwili zdjął rękawiczki, włożył je do kieszeni starego płaszcza i skierował dłonie w stronę ognia. Jego suche i popękane palce ocierały się o siebie, po czym jego zwieszona głowa poniosła się, a jego brązowe oczy wpatrzyły się we mnie.
- Co taka młoda osoba jak Ty tutaj robi ? - spytał zachrypniętym, niskim tonem. 
Stałam w milczeniu, po czym przetarłam oczy i wpatrzyłam się w ogień.
- Nie wiem co ja tu robię. - stwierdziłam pod nosem.
- Musi być jakiś powód. - odpowiedział. Miałam wrażenie, że jego głos przybiera cieplejszy ton.
- To nic ważnego, na prawdę. - przyznałam - A pan ? - spojrzałam na niego. - Dlaczego pan tutaj jest ?
- Nie jestem pewien czy chciałaby pani wysłuchać historii starego dziadka. - zdobył się na lekki uśmiech.
- Proszę, niech pan mówi. - ponagliłam go.
- Byłem kiedyś szanowanym prezesem jednej z Seoulskich firm. Poznałem moją żonę, która urodziła 3 naszych dzieci. Nasze dzieciaki podrostły, a ja nadal zajmowałem się firmą, w nadzieji, że przepiszę ją któremuś z nich. Gdy tylko jedna z moich córek przedawkowała amfetaminę, umierając, załamałem się. - przerwał na chwilę, pociągając nosem. - Wpadłem w nałóg hazardu, a później zacząłem przyjmować drobne dawki amfeaminy. Uśmierzała ból, ale rujnowała mnie na zewnątrz. - wskazał palcem na zapadnięte policzki. - Żona odeszła ode mnie, a ja wpadałem z nałogu w nałóg. Skończyłem na kilku odwykach alkoholowych. Moja firma upadła, a ja znalazłem się tutaj. Od 6 lat nie pije, nie ćpam, nie gram w pokera. - kontynuował. - Jestem Hyun-bin, człowiek, który upadł.
Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem. 
- A jaka jest twoja historia ? - spytał po długiej chwili milczenia.
- Najważniejsza osoba w moim życiu uśmierciła mnie w przeciągu kilku minut.
Starzec niespodziewanie złapał moją rękę.
- Widzę, że się martwisz. - powiedział. - Nie powinno cię tu być. To nie jest miejsce dla tak młodej osoby jak Ty.
- Nie mam gdzie się podziać. - przyznałam - To miejsce jest moją ostatnią deską ratunku.
- Spróbuję Ci pomóc na tyle ile potrafię. - puścił moją rękę i zastygł w poprzedniej pozycji.
- Dlaczego jest pan uczciwy i taki pomocny ? - spytałam.
- Życie nauczyło mnie, że dobre i złe uczynki zawsze do Ciebie wracają. - odpowiedział zamyślony. - Nawiązując do twojej histori moja droga, próbowałaś rozmawiać ?
- Tak. - skwitowałam krótko. Mężczyna położył dłoń na moim ramieniu.
- Będzie dobrze. - przyznał, założył rękawiczki. - Będę tam gdzie wcześniej, jeśli będziesz czegoś potrzebować, po prostu powiedz. - odwrócił się i odszedł w stronę, z której przyszedł. Opadłam na ziemię, rozsunęłam walizkę i układając kilka ubrań blisko beczki z ogniem, kładąc się na nich. Zamknęłam oczy. Niech ten dzień w końcu się skończy. - pomyślałam, zasypiając.

*Sehun*
Próba nawiązania rozmowy z Kaiem zakończyła się fiaskiem. Siedziałem na kanapie i nadal tamowałem krwotok z nosa, po próbie wyjaśnienia całej sytuacji kilka minut temu. Spojrzałem na zegarek. Minęło ponad 5 godzin odkąd widziałem Salari. Na dworze było już ciemno, a śnieg niemiłosiernie sypał, tworząc spore zaspy. Podszedłem do okna, patrząc na temperaturę, która osiągnęła dziesięć stopni poniżej zera. Wyjrzałem na ulicę, która świeciła pustkami. Zasłoniłem okno i wróciłem na kanapę. Spojrzałem na ekran telefonu w oczekiwaniu na jakiekolwiek powiadomienie o wiadomości, czy nieodebranym połączeniu. Znużony, oparłem głowę o podłokietnik, włączyłem telewizor i zamknąłem oczy, wsłuchując się w dźwięki programu.

*Salari*
Poczułam rękę na gardle, po czym ktoś z dużą siłą ścisnął moje nadgarstki, przyciskając je do ziemi. Obudziłam się patrząc na ludzi nade mną. Dwójka chłopaków śmiała się i nerwowo szeptała. Jeden - blondyn - pochylony nad moją twarzą, przyciskał moje nadgarstki do ziemi, a drugi - brunet - swobodnie siedział na moich biodrach. W pierwszej chwili nie wiedziałam o co chodzi, w końcu chłopak zaczął rozpinać moją kurtkę. Próbując uwolnić się z objęć blondyna, szarpnęłam się, uderzając zdzierającego ze mnie ubrania w twarz. Brunet oddał mi prawym podbródkowym, kontynuując to co zaczął. Gdy tylko zerwał moje spodnie, poczułam, że wszystko toczy się szybciej. Mój krzyk odbijał się echem, a chłopak zimną ręką błądził po moim biuście. Odwróciłam głowę, wybuchając panicznym płaczem. Po chwili ciężar ciała obcego znikł, a nadgarstki uwolniły się z uścisku. Usłyszałam krzyk starca.
- Uciekaj !
Zerwałam się z ziemi, zostawiając wszystko i rzucając się w paniczną ucieczkę. Biegłam przed siebie jakiś czas, co chwilę zerkając za siebie i upewniając się, że nikt za mną nie biegnie.

*Kai*
Usłyszałem kilkukrotny dzwonek do drzwi. Zdenerwowany zszedłem po schodach. Gdy dzwonek zadzwonił po raz kolejny szarpnąłem za klamkę, otwierając drzwi. Poczułem jak czas zwalania, a moje serce pęka na milion kawałków.
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Liczba słów w poście wynosi: 1006
Liczba liter w poście wynosi: 6359
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Widzisz błąd? Zgłoś go w komentarzu.

sobota, 9 kwietnia 2016

Kai (Exo) `chapter 2

[w poprzednim rozdziale]
"- Hun, nie załamuj się. - powiedziałam i pogładziłam go po głowie. Sehun podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Czas stanął, jego twarz znalazła się blisko mojej. Moje serce przyśpieszyło, a jego oddech przyśpieszył. Miałam wrażenie, że trwało to kilka minut. W końcu jego usta dotknęły moich, łącząc się w pocałunku."
* * *
Położyłam ręce na torsie Sehuna i odepchnęłam go od siebie.
- Co Ty robisz ? - spytałam. Nie byłam w stanie wytłumaczyć tego co przed chwilą się stało.
- Przepraszam. - powiedział speszony. - Nie powinienem był tego robić.
- Nie powinieneś. - przyznałam ponuro. - Wyjdź. - rozkazałam władczym tonem.
- Nie mów Kaiowi. - burknął Sehun, odsuwając się w stronę wyjścia.
- Niby czemu miałabym ukrywać prawdę przed moim chłopakiem ? - spytałam oburzona.
- Kai jest porywczy. Nasz zespół, nasza kariera i przyjaźń mogłyby się skończyć. - powiedział.
- Chyba sobie żartujesz ?
- Proszę cię, zastanów się czy chcesz to zniszczyć. - odpowiedział unikając tematu. Sehun miał rację, nie chciałam niszczyć tego co budowali przez tyle lat.

*Kai*
[w tym samym czasie]
Szedłem wściekły do wejścia dormy. Chwyciłem klamkę, trzasnąłem za sobą drzwiami i posłusznie zdjąłem buty. Rzuciłem kurtkę w kąt i pobiegłem po schodach do góry. Musiałem wziąć sprawy w swoje ręce.

*Salari*
Sehun odwrócił się i chwycił za klamkę od drzwi. Gdy tylko drzwi otworzyły się, chłopak znów znalazł się na środku pokoju.
- Jak mogłeś ! - krzyknął Kai, stając na przeciwko zdezorientowanego Sehuna. Przerażona poderwałam się z miejsca, przyglądając się całej sytuacji.
- O co Ci chodzi Kai ? - spytał poddenerwowany Hun.
- Jak mogłeś pocałować moją dziewczynę? - spytał. Jego głos zaczął się łamać. - Uważałem cię za mojego przyjaciela. - przerwał, spojrzał na chwilę w podłogę, a później jego głowa wróciła na wcześniejsze miejsce - Jesteś zwykłym śmieciem. - powiedział, zacisnął zęby i z całej siły uderzył Huna w twarz. Moje serce podskoczyło. Chłopak upadł na podłogę, wypluwając krew na bok. Kai usiadł na nim okrakiem, a później było tylko gorzej. Nawet nie wiem kiedy, z moich oczy zaczęły lecieć łzy.
- Zostaw go Kai ! - krzyknęłam, podbiegając do siłujących się chłopaków. Próbując ich rozdzielić, Kai odwrócił się, a jego otwarta dłoń zetknęła się z moim policzkiem. Siła uderzenia powaliła mnie na podłogę, łzy przestały spływać po policzkach, a w ustach wyczułam metaliczny posmak. Wielka klucha stanęła mi w gardle, blokując dostęp powietrza.
Kai odskoczył od Sehuna, wstając i wpatrując się we mnie.
- Jak mogłaś mi to zrobić ? - zapytał. Wiedziałam, że nie oczekuje odpowiedzi. - Kochałem cię, a ty tak po prostu mnie zdradziłaś. - zacisnął sine pięści i wyszedł z pokoju. Podnosząc się z podłogi, podeszłam do Sehuna.
- Wszystko dobrze ? - spytałam.
- Tak, idź z nim porozmawiać. - powiedział, a jego głowa opadła bezwładnie na pobrudzony krwią dywan.
Pobiegłam za Kaiem.
- Daj mi wytłumaczyć. - powiedziałam, mijając go wychodzącego z pokoju Chena.
- Nie masz mi czego tłumaczyć. - burknął zły, idąc z walizką w stronę garderoby.
- Ja cię kocham Kai. - łzy, które powstrzymywałam, znów spłynęły po moich policzkach.
- Zdradziłaś mnie z Sehunem. - zacisnął szczękę. - Moim przyjacielem.
- Nie zdradziłam cię ! - krzyknęłam przy jego uchu. Kai wszedł do garderoby, zatrzaskując mi drzwi przed nosem. - Otwórz te drzwi ! - krzyknęłam, uderzając w nie pięścią. Po chwili Kai wyszedł z powrotem, chwytając mnie mocno za rękę i prowadząc w dół.
Gdy tylko znaleźliśmy się przed drzwiami wyjściowymi, Kai otworzył je, wyrzucając walizkę na zewnątrz. Zamek pokrywy nie wytrzymał, ukazując zawartość walizki. Zdążyłam zauważyć swoje ubrania, po czym chłopak wypchnął mnie za drzwi. Potykając się o schodek, upadłam na kostkę pokrytą śniegiem. Podniosłam głowę, zwracając uwagę na chłopaka stojącego w przejściu.
- Dla mnie już nie żyjesz. - powiedział, trzaskając drzwiami. Zgarnęłam mokre ubrania z ziemi, wkładając je z powrotem do walizki. Dżwięk otwieranych drzwi sprawił, że spojrzałam na nie z wielką nadzieją. Gdy tylko zobaczyłam zakrwawioną twarz Sehuna, który utyka, idąc do mnie, rozpłakałam się. Sehun ukląkł przy mnie, schował resztę ciuchów i mocno przytulił. Chwyciłam jedną z koszulek i przyłożyłam do rozciętej skroni chłopaka.
- Przepraszam cię Salari. - powiedział - To wszystko moja wina.
- Masz rację. - przyznałam. - Dlaczego mnie pocałowałeś ?
- Potrzebowałem czułości od kogoś, kto na prawdę mnie docenia i szanuje. - przyznał. - Ja nic do Ciebie nie czuję Salari.
- Wiem o tym Hun. - pokiwałam twierdząco głową. - Przykro mi tylko, że Kai tego nie wie.
- Wiem, że go kochasz. - powiedział chłopak, obdarowując mnie lekkim uśmiechem. Jego dłoń znalazła się na moim policzku, a ja mimowolnie zamknęłam oczy.
- Musze iść Hun. - powiedziałam, ocierając łzy i podnosząc się z ziemi.
- Gdzie pójdziesz ? - spytał z troską Sehun.
- Mam znajomą kilkanaście kilometrów stąd. Przenocuję u niej. - skłamałam.
- Uważaj na siebie i obiecaj, że odezwiesz się jak najprędzej. - powiedział Sehun
- Obiecuję Hun. - zabrałam walizkę, ruszając przed siebie.
Śnieg prószył coraz mocniej, a ja od kilku godzin chodziłam po mieście. Robiło się coraz ciemniej i zimniej, a ja potrzebowałam miejsca do spania. Idąc w stronę biedniejszych części Seoulu, wypatrzyłam jaśniejszy punkt pod jednym z tutejszych mostów. Podchodząc bliżej, spostrzegłam, że źródłem światła był ogień. Zeszłam w dół, położyłam walizkę obok beczki i wyciągnęłam ręce w stronę ognia. Ciepło, które poczułam, sprawiło, że zadrżałam. Wyciągnęłam z walizki jedną z bluz i ubrałam ją pod kurtkę. Policzek nadal piekł, a niespodziewany ból kostki, zwalił mnie z nóg. Oparłam głowę o betonowy strop za mną i wypuściłam powietrze z płuc, przymykając oczy. Zmęczenie dało w końcu o sobie znać. Zatrzęsłam się z zimna i zsiniałymi rękoma zasłoniłam usta, powstrzymując ziewnięcie. Nagły szelest sprawił, że poderwałam się do góry. Wytężyłam wzrok. Po za okręgiem światło było "coś". Coś co wzbudziło moje obawy.
````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Liczba słów w poście wynosi: 971
Liczba liter w poście wynosi: 5999
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Widzisz błąd? Zgłoś go w komentarzu.

piątek, 8 kwietnia 2016

Kai (Exo) `chapter 1

Bohaterowie: Kai (EXO); Salari
Bohaterowie poboczni: Sehun, Chen, Chanyeol (EXO); Hyun-Bin
Gatunek: dramat
* * *
- Wstawaj kochanie. - ciepły oddech na moim karku sprawił, że zadrżałam.
- Daj mi spać. - powiedziałam, przyciskając twarz do poduszki.
- Tak nie będziemy rozmawiać. - powiedział chłopak, odwracając mnie na plecy. Przygważdżając moje ręce do prześcieradła, usiadł na mnie okrakiem. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego zdenerwowana. Jego brązowe włosy odstawały w różne strony, na jego twarzy zagościł śnieżnobiały uśmiech, a słońce delikatnie oświetlało jego nagi tors.
- Czy Ty chociaż raz dasz mi się wyspać w weekend ? - spytałam.
- Nie dam. - jego dłonie zacisnęły się mocniej na moich nadgarstkach. - Wynagrodzę Ci to skarbie.
- Daj mi pospać. - powiedziałam po czym wypięłam na niego język. Chłopak pochylił się nade mną i złożył na moich ustach delikatnego całusa.
- A tak nie mogę Ci tego wynagrodzić ? - zapytał. Przysunął ucho do moich ust, oczekując odpowiedzi.
- Daj spać. - powiedziałam z powagą.
- Dobrze. - zszedł ze mnie i wyszedł z pokoju. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, podciągnęłam się na łokciach i spojrzałam w ich stronę. Wyrzuty sumienia przyszły bardzo szybko. No to ładnie - pomyślałam i zsunęłam się z łóżka. Ubrałam sukienkę i wyszłam z pokoju, kierując się na dół. Zajrzałam do salonu, w pierwszej chwili nie zauważając Sehuna, który gra na Xbox-ie.
- Hun, widziałeś Kaia ? - zapytałam.
- Nie. - odpowiedział szybko, nie odrywając wzroku od ekranu. Słysząc za sobą kroki, odwróciłam się na pięcie, z myślą o Kaiu. Przede mną stanął Chen. Jego senny wzrok informował mnie, że dopiero wstał.
- Kai jest w kuchni. - powiedział zachrypniętym głosem, przeciągnął się, po czym wszedł na górę.
- Dzięki Chen. - drzwi do jego pokoju zamknęły się, a ja ruszyłam w stronę kuchni. Gdy tylko weszłam do środka, Kai, który stał oparty o kuchenny blat, odwrócił ode mnie wzrok.
- Przepraszam. - przyznałam i podeszłam do niego, chwytając jego dłoń.
- Mam wrażenie, że już mnie nie chcesz. - powiedział.
- Co Ty pleciesz Kai ? - spytałam
- Ignorujesz mnie. - zaczął - Ostatnio nie dajesz się przytulić, pocałować.
Każde jego słowo było jak cios prosto w twarz. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że krzywdziłam mojego faceta.
- Przepraszam Cię kochanie. - powiedziałam przytulając go. - Kocham cię i nie chcę Cię stracić.
- Ja Ciebie też. - odpowiedział. Podniosłam wzrok i pocałowała namiętnie. Chłopak obdarował mnie uśmiechem i ucałował w czoło.
- Wiesz, mam na Ciebie ochotę. - wyszeptał mi do ucha. Mój dźwięczny śmiech rozległ się po całej kuchni.
- Nie mogę na was patrzeć. - usłyszałam głos Chanyeola. Odwróciłam się w jego stronę z szerokim uśmiechem.
- Po prostu jesteś zazdrosny. - przyznałam. Widziałam, że mam trochę racji, kiedy jego twarz wykrzywiła się w geście odrazy, po czym wyszedł bez słowa. Wróciłam do Kaia, który trzymał swoje ręce na moich biodrach.
- Może przejdziemy do naszego pokoju ? - spytał z uśmiechem, przyciągając mnie do siebie.
- Masz coś na myśli skarbie ? - zapytałam, odsunęłam się od niego i podążyłam w stronę schodów na piętro.
- A jeśli tak to masz zamiar coś z tym zrobić ? - zapytał, idąc za mną.
- Najpierw... - przerwałam i stanęłam. Kai zrobił to samo. - ...musisz mnie złapać ! - krzyknęłam, rzucając się biegiem przed siebie.
- Złapię cię ! - chłopak ruszył w pogoń za mną. Nie zauważyłam kiedy wybiegłam do ogrodu. Moje nogi z ciepłej podłogi, wbiegły na zimną ziemię, którą powoli zaczął pokrywać delikatny puch. Stanęłam na środku ogrodu nie zwracając na nic uwagi i po chwili zamysłu spojrzałam w niebo, wyciągając rękę przed siebie. Białe płatki śniegu spadły wesoło na moją dłoń, zostawiając po sobie jedynie mokrą plamę. Uśmiechnęłam się przez chwilę, czując, że ktoś obejmuje mnie w pasie.
- Pięknie, prawda ? - zapytałam, kolejny raz spoglądając w niebo.
- Zdecydowanie. - odpowiedział Kai.
- Chłopaki, śnieg pada ! - krzyknęłam i spojrzałam w stronę patio. Zaspany Chen wyszedł na zewnątrz, zaraz po nim z domu wybiegł Chanyeol. Przybiegł do mnie, chwycił mnie w pasie i zakręcił dookoła. Zaśmiałam się dźwięcznie patrząc na jego radość, po czym wróciłam do Kaia, wtulając się w niego.
- Wyjdziemy gdzieś dziś ? - zaproponował chłopak.
- Jeśli chcesz. - odpowiedziałam mu i cmoknęłam go w policzek. Odwróciłam się do Chanyeola i Chena. - Do domu chłopaki.
Gdy wszyscy znaleźli się w środku, wypiliśmy razem herbatę i usiedliśmy w salonie. Nagły dzwonek telefonu Kaia, wyrwał mnie z rozmowy. Jego rozmowa była krótka i niezrozumiała. Gdy tylko wrócił do salonu, pożegnał się i obiecując, że wróci za dwie godziny, wyszedł z domu. Umyłam naczynia, zrobiłam kolację i poszłam do pokoju. Minęło trochę czasu, a ja nadal siedziałam w oknie szkicując i jednocześnie wypatrując Kaia. Pukanie do drzwi wyrwało mnie z oczekiwania. Odwróciłam głowę w stronę dźwięku.
- Proszę.
W pokoju pojawił się Sehun.
- Hej Salari. - powiedział. Wyglądał na smutnego.
- Hej. - odpowiedziałam na sam początek. - Coś się stało ?
- Nie. - odpowiedział. - Po prostu przyszedłem.
- Przecież widzę. - przyznałam - Co się stało ? Mów.
- To aż tak widać ? - spytał zdziwiony. - Tęsknię za domem.
- Kochanie, chodź tu. - powiedziałam wyciągając do niego ręce. Sehun usiadł obok mnie i przytulił się do mnie jak małe dziecko.
- Tęsknię za całą rodziną. - przyznał po raz kolejny.
- Hun, nie załamuj się. - powiedziałam i pogładziłam go po głowie. Sehun podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Czas stanął, jego twarz znalazła się blisko mojej. Moje serce przyśpieszyło, a jego oddech przyśpieszył. Miałam wrażenie, że trwało to kilka minut. W końcu jego usta dotknęły moich, łącząc się w pocałunku.
`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Liczba słów w poście wynosi: 952
Liczba liter w poście wynosi: 5657
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Widzisz błąd? Zgłoś go w komentarzu.

niedziela, 3 kwietnia 2016

Jackson (Got7) `chapter 3 (ost.)

[w poprzednim rozdziale]
"(...) - Muszę kończyć. - pośpieszyłam go spoglądając na drugą stronę ulicy.
- Dobrze, jeszcze się odezwę, pa. - rozłączył się, a ja przebiegłam przez ulicę, znajdując się na chodniku. Złapałam za rękę chłopaka przede mną. Odwrócił się, a na jego twarzy zobaczyłam uśmiech."
* * *
Gdy tylko nasze oczy wzajemnie się spotkały moja pewność siebie pękła jak bańka mydlana.
- W szpitalu dowiedziałam się, że uratowałeś mnie jak zemdlałam. - zaczęłam - Chciałbym Ci podziękować.
Chłopak przez chwilę wpatrywał się we mnie milcząc.
- Wszystko już w porządku ? - zapytał. Widziałam, że obydwoje czujemy się skrępowani.
- Porozmawiamy może gdzieś indziej, dobrze ? - spytałam.
- Dobrze. - powiedział chłopak zdezorientowany. Ruszając w stronę parku splotłam ręce, mocno je zaciskając. Usiadłam z chłopakiem na najbardziej oddalonej ławce i skierowałam się kolanami w jego stronę.
- Na początku dziękuję Ci za ratunek. Gdyby nie Ty nie wiadomo co by się stało. - powiedziałam - Miałam kilka dni żeby przemyśleć wszystko jeszcze raz i dokładnie. Chcę Ci wybaczyć.
Chłopak wpatrywał się we mnie rozszerzonymi oczyma. Miałam nadzieję, że dotrze do niego to co powiedziałam.
- Na prawdę ? - spytał. Potwierdziłam kiwając głową. Chłopak w euforii rzucił mi się w ramiona. Momentalnie go odepchnęłam. Jego dotyk nadal był dla mnie czymś złym. - Przepraszam. - powiedział po chwili milczenia.
- Jackson, wybaczyłam Ci, ale muszę...
- Rozumiem. - przerwał, uśmiechając się krzywo. - Może wybierzemy się wspólnie na kawę ? 
- Z ciastkiem ? - spytałam, rozśmieszając samą siebie.
- Jeśli chcesz.
- No dobrze. - odpowiedziałam. Podniosłam się z ławki i razem z Jacksonem ruszyłam do kawiarni. Będąc na miejscu zamówiliśmy coś do picia. Czas płyną w szybkim tempie, co sprawiło, że zapomniałam o tym co na prawdę stało się z Jacksonem. Wychodząc z kawiarni, lampy żarzyły się żółtym światłem, a na niebie panował mrok. Jackson wyszedł z inicjatywą odprowadzenia mnie do domu. Po chwili zamyślenia, zgodziłam się i już po trzydziestu minutach stałam przed drzwiami domu.
- Dziękuję Ci za ten wieczór. - powiedział. Jego uśmiech. Szereg białych jak śnieg zębów w obecności miękkich warg.
- Ja też Ci dziękuję. - odpowiedziałam mu uśmiechem. Staliśmy chwilę, wpatrując się w swoje oczy. Schyliłam głowę w dół, żeby uniknąć jego przenikającego spojrzenia. Widziałam jak jego ręka zbliża się do mojego ramienia. Podniosłam wzrok, a jego dłoń wróciła na miejsce.
- Dobranoc. - powiedział, schował ręce do kieszeni spodni i odszedł. Weszłam do domu, pozbywając się w korytarzu kurtki i butów, po czym przekręciłam klucz w drzwiach i weszłam na górę. Włączyłam muzykę, poszłam do łazienki z zamiarem wzięcia szybkiego prysznica. Kilkadziesiąt minut zajęła mi wcześniej zaplanowana kąpiel. Gdy tylko wyszłam z łazienki, złapałam się futryny i zaczerpnęłam kilka oddechów. Moje serce biło niczym galopujące stado koni i głowa pulsowała. Przykucnęłam, łapiąc się za pierś. Kilka minut w skulonej pozycji pozwoliło uspokoić mój puls. Wstałam zdezorientowana i nie przywiązując do tego zbytniej uwagi ubrałam pidżamy, wyłączyłam muzykę i położyłam się do łóżka. Kładąc głowę na poduszce usłyszałam dzwonek przychodzącej wiadomości. Wzięłam telefon do rąk i odblokowałam ekran. Okno wiadomości powiększyło się, ukazując całą treść SMSa.

Nadawca: Jackson
Nie miałem odwagi Ci tego powiedzieć dziś, miesiąc wcześniej, a nawet przez te kilka lat. Popełniłem błąd tej jednej jedynej nocy, po pijaku. Nie chciałem dać Ci odejść, a wszystko przez to, że byłem cholernie zazdrosny. Ja wiem, że nic mnie nie tłumaczy, ale nie chciałem cię stracić. Jestem idiotą, i to nigdy się nie zmieni. Przepraszam, jeszcze raz przepraszam i po stokroć przepraszam. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł cię jeszcze raz przytulić i powiedzieć kilka słów o tym co czuję. Dobranoc piękna.

Kliknęłam na okno odpowiedzi i wystukałam kilka słów kilkakrotnie kasując wiadomość. Przemyślałam wszystko i jedynym słowem na jakie było mnie stać, było Dobranoc. Wysłałam wiadomość, wyciszyłam telefon i włożyłam go do półki. Rozmyślając o tym co dzieję się między mną a Jacksonem, zasnęłam.

*2 dni później*
Ściskając skierowanie na badania, weszłam przez rozsuwane drzwi szpitala i stanęłam w hallu. Podchodząc do rejestracji, podałam kartkę w okienku i z kolejnym skierowaniem ustałam przed drzwiami gabinetu lekarskiego. Starsza kobieta zaprosiła mnie do środka, po czym wskazała krzesełko naprzeciwko jej biurka. Półmrok, który panował w środku powodował, że czułam się niepewnie. Usiadłam na wskazanym miejscu podając jej skierowanie. Kobieta w kitlu spojrzała w kilka zeszytów i oddając mi skierowanie spojrzała przelotnie na budowę mojego ciała.
- Została pani skierowana na dwudniowe badania w naszej placówce. Położymy panią na oddział i zaczniemy badania od jutra rana. - powiedziała spokojnym tonem. - Proszę wejść na pierwsze piętro i skierować się do recepcji na oddziale kardiologicznym. Tam zostanie pani do środy.
Wstałam z krzesełka, wyszłam z gabinetu i według zaleceń, skierowałam się na oddział kardiologiczny. Przywitało mnie kilka młodszych pielęgniarek, po czym jedne z nich wskazała mi łóżko na którym będę spała przez te dwie noce. Usiadłam na skraju i przebrałam buty. Torbę z ubraniami włożyłam pod łóżko i wyjęłam telefon z przedniej kieszeni spodenek. Nagle do sali weszła jedna z młodszych pielęgniarek. Spojrzałam na nią i stwierdziłam, że widziałam ją wcześniej na korytarzu.
- Mała zmiana planów. Wykonamy dziś kilka badań, żeby upewnić się z czym tak na prawdę na pani problem. - powiedziała z uśmiechem. - Proszę wziąć ręcznik, butelkę wody, przebrać się w jakieś inne spodenki, luźną koszulkę, a ja zaprowadzę panią na badania.
Przebrałam się, zabrałam potrzebne rzeczy i poszłam na badanie.

[2 godziny później]
Usiadłam zdyszana na łóżku i popiłam kilka łyków wody. Wykąpałam się, przeprałam ubrania, przebrałam i wywiesiłam ubrania na grzejniku. Usiadłam na łóżku, biorąc telefon do ręki i patrząc na ekranik. Wiadomość od Jacksona i kilka powiadomień z mediów społecznościowych. Odczytałam wiadomość z krótkim "Hej, jak się dziś czujesz?". Pomyślałam nad odpowiedzią i napisałam kilka słów. Odpowiedź nadeszła od razu. Proponował spotkanie. Wykręciłam się, tłumacząc pokrętnie. Wiadomość od Jacksona przyszła później niż myślałam "No dobrze. Uważaj na siebie. Miłego dnia.". Odłożyłam telefon i zabrałam książkę z torby. Godziny mijały nudno i nieubłaganie. Nadeszła dwudziesta druga i cisza nocna. Zgasiłam więc światło, wysłałam SMSa do Jacksona, kolejny raz z krótkim "Dobranoc" i poszłam spać.

*następnego dnia*
Obudziłam się o siódmej nad ranem, umyłam się i wróciłam na salę. Po kilku minutach na salę weszła ta sama pielęgniarka co wczoraj.
- Zaprowadzę cię na kolejne badania, więc przygotuj się, dobrze ? - nie oczekując odpowiedzi wyszła za drzwi. Pościeliłam łóżko i dołączyłam do niej przy wyjściu z oddziału. Zapowiadał się kolejny dzień badań.

[wieczór]
Siedziałam wygodnie na łóżku i czekałam na obchód. Dziesięć po dziewiętnastej w mojej sali pojawił się starszy pan. Wnioskując po kitlu, był lekarzem prowadzącym. Przedstawił się po czym otworzył wcześniej przyniesiony skoroszyt i zaczął czytać.
- Niestety czeka panią przeszczep serca. - powiedział na wstępie. - Rokowania są ciężkie. Pańskie serce wytrzyma maksymalnie dwa miesiące, po czym potrzebne będzie nowy narząd. Wpiszemy panią na listę najbardziej potrzebujących biorców. - przystanął na chwilę, nie odrywając wzroku od skoroszytu. - Wydaje mi się, że nie ma co trzymać panią w szpitalu do czasu przeszczepu. Za niecałą godzinę zaczną się wypisy, więc może pani wracać do domu. Będziemy dzwonić jak znajdziemy dawcę. - wygłosił formułkę po czym wyszedł ze sali. Siedziałam na łóżku nieruchomo, wpatrując się w białą poręcz szpitalnego łóżka. Jeśli nie znajdą dawcy, umrę za dwa miesiące. - pomyślałam po czym wstałam z łóżka, przebrałam się w spodenki i koszulkę po czym zabrałam wszystkie rzeczy i z wypisem w ręce zeszłam do hallu na dół. Miałam wychodzić z budynku, kiedy wiadomość o moim stanie zdrowia dobiła mnie bardziej, a ja wróciłam się na kanapy w poczekalni. Usiadłam i drżącą ręką wyciągnęłam telefon z przedniej kieszeni. Wystukałam kilka literek i weszłam w listę nadawców, bez wahania kliknęłam na imię Jackson i wysłałam wiadomość. Po chwili dostałam wiadomość zwrotną "Czekaj tam, zaraz będę.". Schowałam telefon, zabrałam torbę i pewnym siebie krokiem wyszłam ze szpitala. Gdy tylko przekroczyłam próg budynku, znalazłam się na chodniku. Rozejrzałam się dookoła i stanęłam bez ruchu z torbą w lewej ręce. Po kilkudziesięciu minutach usłyszałam głos Jacksona.
- Gummi, co się stało ? - spytał. Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Torba wypadła mi z rąk, a ja wpadłam w ramiona chłopaka. Wtuliłam się w niego, słuchając rytmu jego serca.
- Jackson, zabierz mnie stąd jak najdalej. - wyszeptałam. Chłopak złapał moją dłoń, a w drugą zabrał torbę i ruszyliśmy w stronę parkingu. Wsiedliśmy do samochodu i po godzinie jazdy zatrzymaliśmy się przed sporawym domem. Wysiadłam ze samochodu, chłopak wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę budynku. Gdy tylko znalazłam się w środku domyśliłam się, że musiał być to jego dom. Zdjęłam buty, a chłopak zaciągnął mnie przez korytarz do salonu, posadził na kanapie, a sam zniknął. Gdy tylko przyniósł herbatę, upiłam spory łyk, parząc sobie język. Chłopak usiadł obok mnie, a ja przytuliłam się do niego. Widziałam, że jest zdezorientowany moim zachowaniem, ale chciałam poczuć się bezpiecznie. Jego dłoń powędrowała na moje włosy, delikatnie je głaszcząc.
- Gummi ?
- Tak ? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Powiedz mi co takiego stało się, że byłaś w szpitalu ? - jego głos brzmiał obco. Przez chwilę zastanawiałam się czy mam mu powiedzieć o wszystkim, czy jednak mam zachować to dla siebie.
- Jeśli nie znajdę biorcy, który odda mi swoje serce, umrę za dwa miesiące.
Ręka chłopaka ustała, a wraz z nią zatrzymał się jego oddech. Przez kilka sekund milczał, po czym podciągnął mnie do góry, posadził na swoich udach i mocno objął. Obydwoje milczeliśmy kilka dobrych minut. Chłopak w końcu wziął mnie za brodę i skierował moją głowę w jego stronę. Nasze oczy się spotkały.
- Będzie dobrze piękna. - powiedział i delikatnie się uśmiechnął. Miałam wrażenie, że on sam nie wierzy w wypowiedziane przed chwilą słowa.

*2 tygodnie później*
Każdy dzień był dla mnie męką. Gdy tylko minął czternasty dzień od diagnozy, zaczęłam się martwić. Szłam właśnie do sklepu poważnie zastanawiając się czy nie powiedzieć o chorobie znajomym. Zrobiłam najpotrzebniejsze zakupy i po chwili wracałam już do domu. Od dwóch dni nie widziałam się z Jacksonem. Pisze do mnie codziennie, sprawdzając jak się czuję. Z każdą godziną przy nim, mam wrażenie, że uczucie, które było między nami dawno temu, znów wraca. Przeszłam na drugą stronę ulicy i usłyszałam dzwonek telefonu. Na wyświetlaczu pokazał się numer nieznany, a ja wcisnęłam zieloną słuchawkę. Kobieta po drugiej stronie dzwoniła ze szpitala. Gdy tylko usłyszałam wiadomość, którą miała mi przekazać, torba z zakupami wypadła mi z rąk, lądując na chodniku. Podziękowałam, po czym rozłączyłam się i zaczełam zbierać zakupy. Nie mogłam w to wierzyć. Znalazł się dawca.

*następnego dnia*
Siedziałam na sali i czekałam do zabiegu. Ostatnie godziny były dla mnie stresujące, a zarazem radosne. W sali nagle pojawił się Jackson.
- Gummi, tak się cieszę. - powiedział i mocno mnie uściskał. Tyle czasu czekałam na niego.
- Jackson, a jeśli przeszczep się nie przyjmie ? A jeśli umrę na stole operacyjnym ? - zapytałam z obawą.
- Wszystko będzie dobrze piękna. - powiedział i usiadł obok mnie. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w swoje oczy. W końcu chłopak uśmiechnął się szeroko. W kącikach jego oczy zauważyłam łzy. - Wierzę, że wszystko się uda. - jego głos załamywał się, gdy do sali weszły dwie pielęgniarki.
- Zabierzemy panią za salę operacyjną. - powiedziała jedna - Proszę się położyć.
Jackson zszedł z łóżka, a ja posłusznie położyłam się na białej pościeli. Wyjechałam na korytarz, zjechałam na dół, a Jackson czekał już przed salą na korytarz, gdzie nie mógł wejść.
Zatrzymał się przy moim łóżku, schylając się nade mną. Nasze usta zetknęły się w pocałunku, aby po chwili oderwać się od siebie ze smutkiem. Chłopak na koniec uśmiechnął się przez łzy i zniknął.

*kilka dni później*
Otworzyłam oczy i drętwą ręką przetarłam je powoli. Mgła zniknęła a ja skierowałam wzrok przed siebie. Biała poręcz łóżka i wielki bukiet białych róż na stoliku za łóżkiem. Obróciłam głowę w lewą stronę. Na stoliku leżała koperta z moim imieniem. Bez zastanowienia, ściągnęłam ją na pościel i odgięłam róg koperty, przechylając ją. Ze środka wypadła jakaś kartka i zdjęcie. Odwróciłam je na drugą stronę. Uśmiech Jacksona wywołał u mnie podobną reakcję. Położyłam zdjęcie na pościel i wzięłam do rąk złożoną kartkę. Gdy tylko zobaczyłam treść, zaczęłam ją czytać.



Najukochańsza. Gdy tylko powiedziałaś mi o przeszczepie, postanowiłem Ci pomóc. Poszedłem do szpitala, przebadałem się. Od dziś moje serce należy do Ciebie. Nie miałem odwagi Ci tego powiedzieć dziś, miesiąc wcześniej, a nawet przez te kilka lat. Kocham cię.

`````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Liczba słów w poście wynosi: 2060
Liczba liter w poście wynosi: 13139
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Widzisz błąd? Zgłoś go w komentarzu.