środa, 13 kwietnia 2016

Kai (Exo) `chapter 4 (ost.)

[w poprzednim rozdziale]
*Kai*
"Usłyszałem kilkukrotny dzwonek do drzwi. Zdenerwowany zszedłem po schodach. Gdy dzwonek zadzwonił po raz kolejny szarpnąłem za klamkę, otwierając drzwi. Poczułem jak czas zwalania, a moje serce pęka na milion kawałków."
* * *
Postrzępione włosy Salari odbijały się na śniegu, a jej brudna i morka twarz wywołały u mnie odruch wymiotny. Mój wzrok powędrował w dół. Podarta koszulka przykrywała dolną linię bikini. Po chwili zrozumiałem, że jej najintymniejsza część jest odkryta. Złapałem ją za rękę, wciągając do środka. Wszystko potoczyło się tak szybko. Zakryłem ją swetrem z wieszaków, wziąłem na ręce, zaniosłem od łazienki,po czym napuściłem jej wody do wanny. Zostawiłem jej ręcznik, czystą pidżamę i wróciłem do pokoju. Słyszałem jak zamek od drzwi przekręca się z charakterystycznym kliknięciem. Usiadłem na łóżku wpatrując się w drzwi łazienki. Przez moje myśli przebiegło kilka zdarzeń.
- Jak mogłeś do tego dopuścić ? - spytałem się pod nosem. Siedziałem w ciszy nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku z łazienki. Mijały minuty, a Salari nadal tkwiła w łazience. Załamałem ręce i po godzinie podszedłem do drzwi. Moja dłoń zwinęła się w pięść, a kostki skierowały na zewnątrz. Podniosłem ją, z chęcią zapukania w drzwi, po czym moja dłoń opadła, bezwładnie zwisając przy tułowiu. Otworzę je i co ? - spytałem się - Zobaczę ją i nic nie powiem. Cofnąłem się od drzwi i wróciłem na łóżko. Zegarek wskazywał 5 nad ranem. Odkąd Salari weszła do łazienki minęły 4 godziny. Zamartwiając się kolejny raz spróbowałem wejść do łazienki. Ustałem przed drzwiami, kładąc na nich dłoń.
- Salari, wszystko dobrze ? - spytałem. Odpowiedziała mi głucha cisza. Przez myśl przeszło mi kilka posępnych scenariuszy. Przełknąłem ślinę. - Salari ? - po raz kolejny dziewczyna nie odpowiedziała. Złapałem za klamkę, naciskając ją z całej siły. No tak. - pomyślałem. - Salari. - powiedziałem podniesionym tonem - Otwórz te drzwi. - poprosiłem ją, czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Szarpnąłem za klamkę, spotykając opór. Cofnąłem się kawałek i z całej siły uderzyłem barkiem w drzwi, wpadając na kafelki w łazience. Podniosłem głowę, patrząc w stronę wanny. Podciągnąłem się, usiadłem obok wanny i spojrzałem na dziewczynę. Salari pustym wzrokiem wpatrywała się w poczerwieniałą wodę.
- Hej. - powiedziałem w końcu, łapiąc ją za rękę, która spoczywała na jej kolanie. Jej wzrok powędrował na mnie. Widząc jak bardzo cierpi zabrałem dłoń i wręczyłem jej ręcznik. - Proszę cię, połóż się.
Dziewczyna zabrała go z moich rąk i mocząc go w wodzie, owinęła się nim dookoła. Wyszła z wanny, wytarła się i przebrała. Utykając podeszła do mojego łóżka, stając nieruchomo przy jego końcu.
- Kai, ja nie chciałam cię krzywdzić, ale ta cała sytuacja z Sehunem, to nieporozumienie. Ja go nie kocham.
- Połóż się spać. - powiedziałem, biorąc ją za ramiona i kładąc do łóżka. Dziewczyna złapała mnie za nadgarstek, ściskając go z całej siły.
- Nie idź. - zatrzymała się. - Nie zostawiaj mnie Jongin.
Kiwnąłem twierdząco głową i gdy tylko Salari zasnęła zszedłem z łóżka i siadając na kanapie przy oknie, przez resztę czasu pilnowałem dziewczyny.
[...]
Obudził mnie trzask drzwi. Zerwałem się z kanapy i orientując się, że Salari nie ma w łóżku, wybiegłem na korytarz. Dziewczyna zbiegała po schodach. Ruszyłem za nią, zbiegając na dół. Salari przewracając się o własne nogi wpadła na szklany stolik. Brzdęk tłuczonego szkła i odgłos uderzającego ciała dziewczyny o podłogę, odbił się echem w mojej głowie. Podbiegłem do niej, próbując ocucić dziewczynę. Po chwili wykręciłem numer pogotowia i po godzinie siedziałem w poczekalni szpitala.
Stresując się wszedłem do gabinetu ordynatora.
- Pacjentka jest w strasznym stanie. - zaczął - Doszło do zakażenia i strasznego spenetrowania dróg rodnych w skutek gwałtu. Ponad to, pacjentka ma nowotwór.
Odwróciłem się na pięcie i wybiegłem z gabinetu, gnając prosto do sali, w której leżała Salari. Wchodząc przez jedne z drzwi, w końcu trafiłem do środka. Jej zabandażowana głowa od razu zwróciła moją uwagę. Podszedłam do łóżka i bez słowa złapałem ją za rękę. Jej spokojny wzrok był dla mnie podporą.
- Jestem idiotą. - powiedziałem - Przeze mnie jakiś zwyrodnialec pozwolił sobie...
- Będzie dobrze. - przerwała mi dziewczyna. - Dziś dostanę pierwszą chemię. Nie martw się. - zdobyła się na dziewczęcy uśmiech. Czułem, że nigdy nie wybaczę sobie tego, że wyrzuciłem ją za drzwi.
- Musisz wyzdrowieć. - przyznałem - Nadal cię kocham.
- Ja Ciebie też. - zabrała rękę i żegnając mnie uśmiechem, pojechała na badania.

*kilka dni później*
Parkując na parkingu szpitala uderzyłem w kierownicę. Po raz kolejny zapomniałem ubrań dla Salari. Od kilku dni czuła się coraz lepiej, więc lekarze zdecydowali, że może opuścić szpital. Wysiadłem więc ze samochodu i wszedłem do wielkiego hallu. Podchodząc do rejestracji, zapytałem osoby za drewnianym blatem o dziewczynę. Zdziwiona sekretarka odesłała mnie do gabinetu ordynatora, a zarazem lekarza prowadzącego. Błądząc po szpitalu w końcu znalazłem jego gabinet. Gdy tylko drzwi okazały się być zamknięte, zawróciłem i poszedłem do sali Salari. Dochodziła godzina 12 i czas na wypisy. Gdy tylko przekroczyłem drzwi sali, moim oczom ukazały się salowe sprzątające łóżko. Podszedłem do nich.
- Leżała tu taka dziewczyna, gdzie ona jest ?
Salowe popatrzyły po sobie.
- Proszę zgłosić się do ordynatora, my tutaj tylko sprzątamy. - odpowiedziała jedna z nich. Wyszedłem ze sali wściekły, wykręcając numer Salari. Odpowiedziała mi tylko poczta głosowa. Wróciłem więc na parking i zawzięcie zacząłem jej szukać. Jeżdżąc po całym mieście, zwołałem chłopaków do pomocy. Minęła 20, a my nadal nie znaleźliśmy Salari. Zrezygnowany wróciłem do domu. Wchodząc po schodach odezwał się mój telefon. Nazwa, która wyświetliła się na ekranie pchnęła mnie do odebrania połączenia. W pierwszej chwili usłyszałem płacz.
- Salari ? - spytałem niepewnie.
- Kai, znalazłem ją. - mówił niewyraźnie Chanyeol.
- Gdzie jesteście ? Wszystko z nią dobrze ? - zadawałem mnóstwo pytań na raz, na żadne nie otrzymując odpowiedzi.
- Ona nie żyje. - powiedział w końcu chłopak. Wypadający telefon rozbił się o betonowe schody, a ja opadłem bezwładnie na jeden ze schodków.

"Jedynym miejscem na ziemi gdzie ludzie nie mają problemów jest cmentarz. 
Bo śmierć to cisza i stan nieruchomości."



*tydzień później*
Wkładając rękę pod materac wyczułem coś innego niż deski łóżka. Złapałem rzecz ręką i wyciągnąłem ją spod spodu. Oglądając wyciągniętą kopertę, rozerwałem jeden brzeg, przechyliłem ją, a ze środka wypadło kilka zdjęć. Wziąłem je do ręki i dokładnie obejrzałem każde z nich. Uśmiechnąłem się przez łzy, które spływały po moich policzkach.
- Nigdy o Tobie nie zapomnę kochanie.



````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````````
Liczba słów w poście wynosi: 1055
Liczba liter w poście wynosi: 6736
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Widzisz błąd? Zgłoś go w komentarzu.

Brak komentarzy: